poniedziałek, 27 stycznia 2014

One- shot by Marcesca. "Człowiek rodzi się, płacząc. Kiedy już się wypłacze, umiera." Cz. II

Gdzie cierpienie, tam i nadzieja

- Tak, oczywiście rozumiem- mówiła Francesca do telefonu- Zaraz tam będę.
Zaczęła w pośpiechu ubierać buty i kurtkę. O mało by się nie przewróciła na przedpokoju. 
- Mamo?- odezwała się Mechi- Co się stało?
- Nic się, skarbie nie stało- zapewniła córkę i wyszła z domu.
Mercedes długo wpatrywała się w drzwi i myślała, co takiego mogło się stać, ale nie wymyśliła.
       Francesca wrzuciła bieg i przyśpieszyła samochód. Oczy zaszły jej łzami, słabo widziała, a w jej głowie malowały się czarne scenariusze. Po dziesięciu minutach jazdy w końcu dotarła na miejsce. Wysiadła szybko z auta i pobiegła w stronę drzwi.
*
Kręciła się niespokojnie po pustym korytarzu. Czekała, a minuty wydawały jej się trwać wieki. W końcu nie wytrzymała i weszła do sali, mimo zakazu lekarza. Oczom jej ukazał się śliczny widok.
Jej najlepszy kumpel Federico siedział na krześle obok łóżka jej syna i grał- grał jakąś piękną melodię, ale nagle przestał.
- Teraz A- moll- powiedział Mauricio, rozweselony miną Fede, który zapomniał akordów. Znów doszły ją dźwięki tej cudnej piosenki. Łzy mimowolnie cisnęły się do oczu, ale nie mogła płakać, nie mogła, gdy jej syn patrzył. 
- No, Rycuś- powiedział Feder, wstają,- Mama przyszła.
Mauricio posłał Federico uśmiech podziękowania i skierował na mnie spojrzenie.
- Spokojnie mamo, wszystko jest w porządku- zapewniał, gdyż zauważył, malujący się strach i niepokój z twarzy Francesci.- Idź odpocznij! Jutro idziesz do pracy.... Ja tu sobie dam radę, nie pierwszy raz tu jestem- dodał ze śmiechem-  Na serio, mamo! Federico mi przyniósł fajną książkę, będę czytał. Odpocznij!
      Francesca słuchała troskliwych słów syna. Wiedziała, że jak zawsze martwi się o nią, ale czy ona nie martwi się o niego?
- Ale Maur....- nie dokończyła Fran
- Mamo!
- Dobrze, już dobrze!- zaśmiała się Fran- przyjedziemy z Mechi wieczorem i przywieziemy ci rzeczy.
*
I tak to już trwało miesiąc. Francesca pracuje teraz cały dzień i wraca późno w nocy, a rano znowu do pracy. Przez pierwsze dwa tygodnie odwiedzały Mauricio, ale teraz....
Leży na łóżku. Obok niego przeczytana cztery razy książka. Butelka wody. Spisany papier nutowy. Leży i czeka. Czeka na mamę, która nie przychodzi, na siostrę, z którą by pograł nawet w Państwa- miasta, ale nikogo. Raz w tygodniu wpada do niego Fede. Mauricio wie, że Pasquarelli jest bardzo zapracowany i nie ma mu za złe, że tak rzadko się u niego zjawia.
      To była piękna słoneczna niedziela. Mauricio siedział na parapecie na oknie, gdy usłyszał ciche pukanie. Lekko odwrócił głowę. Popatrzył swymi bladymi, podkrążonymi oczami w stronę, z której dobiegły teraz głosy. Resztkami sił uśmiechnął się na widok znajomych twarzy.
- Mauricio?- zapytał, jakby niedowierzająco Diego- syn Leóna i Violetty.
Trzynastolatek skinął tylko lekko głową i uśmiechnął się słabo 
- Tak to on!- krzyknął tym razem syn Andresa
- Miło mi was widzieć- powiedział z trudem- Dobrze, że przyszliście!
 Diego- odziedziczający sylwetkę po ojcu wydawał się być starszym niż jest. Był czternastolatkiem o ciemnych włosach, zielonych oczach, słodkim uśmiechu i uroczych dołeczkach. Po matce zaś odziedziczył poczucie humoru, pasje i talent.
-Złaź, stary- powiedział i wziął na ręce Mauricio, sadzając go na łóżku- Lżejszy jesteś niż piórko!
Grupka jego " przyjaciół" ryknęła śmiechem. Patrzyli na zmizerniałego Rycka,na jego chude ręce, nogi, wynędzniałą twarz, i oczy, niegdyś wesoło skakały w nich iskierki, a teraz wygasły. Wygasły, pozostawiając po sobie ślad w postaci podkrążonych ślepi.
- A Candelarii nie ma?- wydusił
- Nie!- rzucił ostro Ólaf, wiedząc o co chodzi koledze i dlaczego pyta- Nie ma, nie przyjdzie. Myślisz, że będzie chciała jeszcze na ciebie patrzeć?
Wszyscy zaczęli się śmiać. Mauricio próbował powstrzymać łzy, które cisnęły się do oczu bardziej, z nowym atakiem śmiechu znajomych.
- Ile tu już siedzisz, co?- zapytał, uspokajając się trochę Diego
- Dwa....- zaczął, ale Ólaf nie dał mu skończyć
- Dwa miesiące, co?- zaśmiał się- Candelaria już o tobie nie pamięta, ciołku. 
 -A-a..- zaczął się jąkać Rycek
- A-a, nie przyjdzie tu, rozumiesz?!- zaczął się nabijać Diego.
- Diego, przestań- odezwała się nagle Lara, siostra Diego, młodsze wydanie Violetty- Candelaria i Ruggero mają przyjść do ciebie po południu- szepnęła do Rycka, ale zaraz roześmiane dzieciaki opuściły salę Mauricio.
- Umieraj szybko!- rzucił Ólaf.
      Cała ta wizyta wywołała u niego tyle emocji: najpierw szczęście,- zobaczył znajomych, których nie widział dwa miesiąc, potem złość i ból, bo zachowali się okropnie, ale radził sobie dalej, tylko czuł się okropnie. Czekał kolejne miesiące na Candelarię, która się nie zjawiała, ani ona, ani Ruggero. Trochę trudno uwierzyć temu dziecku, ale jego matka i siostra odwiedziły go bardzo mało razy. Można policzyć na palcach u dwóch rąk, ile razy u niego były w ciągu tych 10 miesięcy.
*
      Był piękny dzień- pierwszy piękny dzień od dziesięciu miesięcy- Mauricio wiedział, że ten dzień będzie niezwykły, po prostu to czuł. A był to 27 marzec- zwykły normalny dzień, dla Mauricia znaczył coś więcej- właśnie dokładnie 14 lat temu się urodził. Urodził się by cierpieć, ale by poznać, co to życie. Po to był, by nauczyć się cierpienia i życia, mimo tak młodego wieku. Aby poznać, jacy są naprawdę ludzie.
*
Francesca niosła w ręce Narcyza. Szła korytarzem, rozpromieniona, jak nigdy. Podśpiewywała coś pod nosem. Czuła się tak szczęśliwa, że nawet przyszła do syna- do syna, który dzisiaj zaczyna czternaście lat.
Weszła do sali tanecznym krokiem i zamarła.
Łóżko idealnie pościelone, żadnych rzeczy, czy ubrań Mauricio. 
Francesca zbladła. Podbiegła szybko do pielęgniarek i zaczęła pytać
- Co z moim synem? Mauricio... Przenieśli go? Gdzie? Proszę mi coś powiedzieć, co z nim!
- Pani syn- Mauricio jest na operacji, a teraz przepraszam, muszę iść!
- Ale jak to na operacji?- Francesca nie do końca wierzyła w słowa pielęgniarki- pytała, ale nie dostała odpowiedzi.
     Po długich dwóch godzinach z sali operacyjnej wyszedł doktor, Fran od razu do niego podbiegła
- I co?- spytała z nadzieją
-On....on...
I kobita wybuchła płaczem- łzy spływały jej po policzkach bez opamiętania, nie potrafiła ich powstrzymać, ani ich, ani tego szlochy wydobywającego się z jej wnętrza. Lekarz odszedł, a koło Francesci stanął wysoki mężczyzna o bujnej czuprynie:
- Gdzie on jest?- zapytał zdenerwowany, obserwując swoją żonę i przytulając do siebie- Gdzie Fran?

- SPÓŹNIŁEM SIĘ!- powiedział Marco we włosy Francesci- SPÓŹNI ŁEM! Ale teraz obiecuję, Fran! Nigdy już cię nie zostawię i nie wyjadę. Teraz będę z tobą...

*
Śmierć jednego niewinnego i młodego człowieka, który miał jeszcze przed sobą całe życie, była drogowskazem. To był biedny chłopiec. Niegdyś taki wesoły, otoczony przyjaciółmi, a nagle z dnia na dzień: rak. RAK nogi. Pogorszenie zdrowia- odwrócenie się przyjaciół, a nawet rodziny. I co w takiej sytuacji? Dalej żyć?! Męczyć się zarówno fizycznie, jak i psychicznie... To pozostaje. Ale ten młodzian poradził sobie z bólem, walczył o to życie 10 miesięcy- był wytrwały, choć nie miał nikogo, kto by go wspierał. Jak on się czuł?  Taka tragedia- całe życie przed nim. Są samobójcy, którzy specjalnie kończą swoje życie, niestety jeszcze nikt nie wymyślił, żeby to życie oddać umierającemu. Mauricio- czternastoletni bohater- miał jeszcze cele, marzenia. Ale jedno pstryknięcie palcami, jedno spojrzenie do tyłu i już... CZAR PRYSNĄŁ- nie ma życia- nie ma marzeń- nie ma wykształcenia- wymarzonej szkoły rodziny. 
Ale tak już jest od lat- od pokoleń

Jeden Umiera- drugi się rodzi

Taka jest procedura życia

***
Mnie to się nie podoba, ale opinię zostawiam wam.
Wróciłam- byłam na feriach i po prostu było zaczadziście!
Mimo, że wakacje spędziłam w maluteńkiej miejscowości, w której jest ok. 60 domów, 
a w okolicy sami chłopaki, ale on super

Następny shot? 
Hmmmm.
Może spróbuje opisać te swoje ferie, jako mali bohaterowie Violetty
A może wy macie jakieś pomysły? 

Czekam na komentarze i wejścia...
Mam jednego obserwatora Nikoletta>3
560 wejść
i 7 głosów na tak w ankiecie

Ale tak, czy tak zapraszam- komentujcie, głosujcie

                                                                                  Mr...CałUski  Julie Walter *;)

niedziela, 19 stycznia 2014

One- shot by Marcesca. "Człowiek rodzi się, płacząc. Kiedy już się wypłacze, umiera."


      
      Przy biurku w swoim pokoju siedział młody chłopiec, pochylony nad jakąś książką. Był ładnym chłopakiem, mającym na oko jakieś 13 lat. Siedzi, czyta, pisze. To jego pasja. Za chwilę wyciąga jakiś czysty papier nutowy i zapisuje na nim akordy i nuty. Niedługo powstaje jakaś piosenka, która napisana jest na całym papierze nutowym.
Odchylił się na krześle. Plecy już go mocno bolały i nogi dawały się we znaki. Przy nikłym świetle lampki widział coraz mniej.
- Mechi, chodź na chwilkę!- odezwał się głosem równie pięknym, jak jego twarz.
Do pokoju chłopaka wpadła urocza dziewczynka, może dziesięcioletnia, o czarnych, długich włosach, odziedziczając  urodę po swej ładnej matce. Była to tylko młodsza wersja Włoszki.
- Co się stało, braciszku?- zapytała, patrząc na niego z uwagą.
- Mama jest?- zapytał z niecierpliwością.
- Nie ma...- odparła- Pomóc ci coś?
- Nie, Mechi, nie.- powiedział po dłuższym milczeniu.- I tak nie dasz rady.
- Dam!- krzyknęła oburzona
- Mercedes....- upomniał ją brat, ale nie dała za wygraną
- Mauricio, mów o co chodzi!
- Pomogłabyś mi dojść do łazienki?
Siostra chwyciła chłopaka pod jedną rękę, by wstał. Oparł się o nią i stanął na podłodze. Rozejrzał się. Miał jeszcze tyle drogi do przejścia. Swój pokój, korytarz i łazienka.... Uśmiechnął się do Mercedes i usiadł zrezygnowany na fotelu.
- Poczekaj!- zakrzyknęła siostra- Przywiozę tu twój wózek.
Nie było jej chwilę. W końcu zjawiła się z wózkiem inwalidzkim, przy okazji, uderzając nim w ścianę.
- Wybacz, Mauricio- powiedziała- A teraz chodź, siadaj. 
Powoli znalazł się na fotelu. Siostra chłopaka lekko podjechała pod łazienkę. Była mała, ale "pojazd" Mauricia spokojnie tam wjeżdżał. Za chwilę zniknął za drzwiami. Mechi usłyszała tylko zgrzyt zamka. 
     Wróciła do swojego pokoju i kontynuowała odrabianie zadań domowych. Próbowała właśnie rozwiązywać zadanie z matematyki, kiedy nagle usłyszała trzask w łazience. Wybiegła na przedpokój i podeszła pod drzwi pomieszczenia, w którym znajdował się brat Mechi. 
- Rycuś? Co się stało?- odpowiedziała jej głucha cisza- Rycek?!
Miała ochotę płakać,  wejść tam, dowiedzieć się, co się stało i pomóc bratu.
- Nic się nie stało- usłyszała cichy głos z pomieszczenia- Przewróciłem się tylko, ale już wstałem. Idź do siebie. Albo zrób  kolacje. 
Mercedes chciała jeszcze coś powiedzieć, o coś zapytać, ale pomyślała, że mama zaraz wróci z pracy i pasuje zrobić dla niej jakąś kolację. Zeszła na dół. Otworzyła lodówkę i wyciągnęła z niej wszystkie potrzebne produkty. Smarowała kanapki margaryną i nakładała sera, szynki, pomidorów. Kiedy układała kromki na talerz, usłyszała jak drzwi się otwierają.
- Mama!- krzyknęła i zaraz pobiegła do przedpokoju i przytuliła się do rodzicielki
- Cześć, skarbeńku-  powiedziała, zdjęła buty i położyła torebkę na szafce w holu- I jak wam dzionek minął? Gdzie Rycek?
- Mamo, mamo! - zaczęła podekscytowana- Wszystko dobrze, Mauricio tak pięknie pisze! Wiersze, opowiadania.
- To wspaniale, córeczko, wspaniale- powiedziała, a na jej twarzy odmalowało się zmęczenie.
- Mamo, kolacja na stole!- powiedziała Mechi- Zjedz i idź spać.
- Merce...
- Nie martw się, poradzimy sobie z Ryckiem....
*
Była już ciemna noc. Dawno po pierwszej, może już druga. Francesca, z pochodzenia Włoszka, matka dwójki dzieci, ciężko pracująca kobieta spała u siebie w sypialni. Nagle dobiegł ją cichy płacz z pokoju syna.
-" Mauricio"- pomyślała-" Znowu cierpi..."
      Zbliżyła się do jego pokoju i przez uchylone drzwi zauważyła jak Mauricio leży na łóżku i ledwo wytrzymuje z bólu. Próbuje płakać jak najciszej. Nie udaje mu się. Zaciska pięści, krzywi się z bólu, podnosi ze złością. A Francesca bezradnie stoi w drzwiach, bo nie umie mu pomóc. Mauricio wie, że nikt nie przywróci mu zdrowych nóg i tego, żeby mógł chodzić, ale wierzy, że kiedyś przestanie go w końcu boleć.
Płakał jeszcze pół nocy. Francesca spała czujnie, ubolewając razem z nim, chcąc cierpieć to, co on w zamian, żeby on miał wytchnienie.
Francesca obudziła się o szóstej. Dzieci jeszcze spały. Do pracy nie szła, bo dziś miała nockę. Pracowała na zmianę: dzień- noc, wolne, dzień- noc, wolne. Postanowiła, więc odwieźć Mechi do szkoły i zawieść Mauricio na warsztaty. Uporządkowała swoje sprawy, ubrała się, posprzątała i zrobiła śniadanie, a potem obudziła dzieci. Zniosła z pomocą córki Mauricia  na dół i zjedli śniadanko. Pozbierali się i pojechali. 
 ~.~
Mauricio, zwany Ryckiem lub Rycusiem, był bardzo lubianym chłopakiem. Ubierał się, jak typowy nastolatek w jego wieku- modnie. Żył w tym świcie internetowym i używał modnych słów. Fran- mama Mauricio, chciała dla niego jak najlepiej. Nie prosił o to, ale ona kupiła mu wózek inwalidzki w jakieś wzory, kolorowy.  Kochał ją z całego serca za wszystko i będzie jej wdzięczny do końca życia..
*
- Cześć, Mauricio!- krzyknęła Candelaria i popatrzyła na chłopaka- Jak się masz?
- Dobrze- skłamał- A ty?
- Też, też- odpowiedziała z uśmiechem- O Ruggero! Cześć!- i zaraz pobiegła do chłopaka, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
****
      Francesca wróciła do domu i postanowiła trochę posprzątać. Przyzwyczaiła się już do prawie codziennej pracy fizycznej, dlatego postanowiła teraz, że musi wziąć się za jakąś robotę. Zaczęła sprzątać na górze.  Kiedy pokój Mechi był nieskazitelnie czysty wkroczyła do królestwa Mauricia.. 
Zaczęła sprzątać papiery z jego biurka. Po chwili w jej ręce wpadła jakaś kartka, myślała, że naskrobał tam jakieś zwykłe numery czy adresy, ale nie, to nie było to....
Zaczęła czytać:

 Z dnia na dzień jestem coraz słabszy, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ale nie chcę nikogo martwić. Ani mojej mamy, ani Mechi. Przecież one tak o mnie dbają i mnie kochają. A ja. Ja, cóż ze mną..? Nie chcę, by ktokolwiek dowiedział się o tym. Będziesz wiedzieć tylko ty. Tylko. Jak się mają dowiedzieć to wtedy, gdy już mnie nie będzie, albo, gdy już będę umierający. Dziękuję za wszystko.
Mauricio...

Otarła rękawem bluzy mokre policzki. Wpatrywała się tępo w pięknie napisane literki. Czemu jej nie powiedział, ale ? Jej synek?!

******

Shot' cik miał być o czym innym, ale wpadłam na ten pomysł, będzie jeszcze druga część!  Czekam na komentarze, za które również Wam dziękuję i za te 400 już wyświetleń...
 Kocham Was

Julie Walter*:)

sobota, 18 stycznia 2014

"Co się stało, to się nie odstanie, ale może wydarzyć się jeszcze co innego" Cz. 3

" Miłość dodaje otuchy jak promień słońca po deszczu"
W. Szekspir

Ludmiła:
     Życie toczy się swoim własnym torem. Co siedem minut rodzi się nowy człowiek, a zaraz ktoś umiera. Takie jest już życie. Usiane problemami, radościami. Ktoś ma więcej szczęścia, inny trochę mniej. Jeden wygrał dosłownie życie na loterii, a drugi przegrał swój los. Silniejsi wychodzą naprzód problemom i trudnością, słabsi poddają się już nawet po jednym małym błędzie. 
Zawsze uważałam się za silną dziewczynę. Ale ileż można żyć ze sztucznym uśmiechem, nadrabiać wciąż miną? Kiedyś trzeba się wypłakać i komuś opowiedzieć o całym bólu w sercu. Bo czy zwrócić się do rodziców? Wiadomo, kochają mnie, ale oni nie mają czasu. Zresztą, co oni by mi poradzili? Nigdy nie przechodzili przez to, co ja. 
Mam przyjaciela, jednego, który wspiera mnie w ciężkich dla mnie chwilach, ale nigdy nie znalazł dla mnie słowa otuchy, czy pocieszenia. To tylko ja zwierzam mu się z problemów, ale on milczy. Mój pamiętnik. Czasem zabieram go do szkoły i piszę, jest mi jakoś lżej. Wierzę, że kiedyś ten zły sen się skończy.
     Od owego wyznania w szpitalu minęły dwa tygodnie. Już siedem dni jestem w domu. Żyję, jak gdyby nic się nie stało, ale nadal myślę o różnych sposobach śmierci. Szukam tej najmniej bolesnej... Ale takiej chyba nie ma.... Budzę sie rano z myślą, co złego mnie dziś spotka, a może potrąci mnie samochód? Albo pożar? I zginę... Nie ma dobrych dni, które urozmaiciły by moje szare życie takimi wydarzeniami. Myślę czasem, czy dobrze zrobiłam, mówiąc to wszystko całej tej bandzie.... Co prawda, w Studio zjawiam się bardzo rzadko, myślę, że jednak minione wydarzenia zostawiły jakiś uszczerbek na mojej psychice. Wiem, że jestem beznadziejna, brzydka, głupia i w ogóle. Z żyletek się już trochę wyleczyłam, choć przez ten tydzień regularnie robiłam jedną kreskę. Pewnego razu na całej ręce w bliznach zauważyłam zrobione z kresek F. Ale rzuciłam tę myśl w kąt, powróciłam do rozmyślań o tym moim zakompleksieniu. Jestem naprawdę wrażliwa na to, kiedy ktoś powie, że jestem jakaś tam gorsza. Załamuję się, wiem, że taka jestem, ale nie lubię słyszeć tego od innych. Raz w Studio, mój dawny przyjaciel, Diego, nazwał mnie ''wyrzutkiem społecznym''. Dalej nie mogę się pozbierać. Przepraszał, ale ja wtedy w Studio, ciągle płakałam. Jak mam znowu przyjaźnić się z kimś, kto mnie nazwał wyrzutkiem społecznym?! Wiele osób pytało, co mi się stało, ale mówiłam "nic". Po co im to wiedzieć?! Żeby śmiali się później ze mnie i popierali Diego.... 
wyrzutek społeczny
Wyrzutek społeczny
Wyrzutek Społeczny
WYRZUTEK SPOŁECZNY!
Muszę w końcu przyzwyczaić się, że nim jestem. Wtedy Diego powiedziałam:
- Skoro jestem WYRZUTKIEM SPOŁECZNYM, to czemu ze mną rozmawiasz?
Nie wiedział, co powiedzieć, odszedł. A ja płakałam i płakałam później w poduszkę. Do dziś nie mogę zapomnieć tego słowa, którego będę nienawidzić przez całe życie "WYRZUTEK SPOŁECZNY"!!!!!
*2 tygodnie później, sierpień, Buenos Aires*
      Było gorąco, straszliwy upał. Wszyscy mieszkańcy pochowali się do domów,  włączyli wentylatory i odpoczywali. Ja korzystając z okazji, że rodzice odsypiają cały przepracowany tydzień postanowiłam przejść się na spacer. Wiedziałam, gzie idę i po co idę. Trzęsącą ręką napisałam kilka słów na kartce i wybiegłam.
Szłam pustą ulicą, było cicho i strasznie.
- Ludmiła!- ktoś złapał mnie za rękę i odciągnął z drogi- Co ty tu robisz? Jej, jak cię dawno nie widziałem... Nie bój się, nie pamiętasz mnie? Jejka, co się stało? Zawsze byłaś uśmiechnięta, pogodna, wnosiłaś życie ! A teraz smutna, wynędzniała, oczy czerwone od płaczu i wory. Lu, w porządku?- patrzył na mnie, ale ja miałam oczy zaszklone od płaczu, spuszczone w ziemię. Teraz popatrzył na moją rękę, którą wciąż trzymał- Boże Święty, co to?! Przejechał dłonią od nadgarstka do łokcia, po wszystkich bliznach. Wyrwałam się z jego uścisku i poszłam dalej w tę upragnioną stronę. A on stał i patrzył jak zahipnotyzowany. Pewnie nadal myślał nad moją ręką.
To wszystko było takie dziwne i nic nie zrozumiałam. Ciągle o tym myślę i nic nie mogę sobie poukładać. Widzę most, piękny most o zielonych barierkach. Niewysokie, dość szerokie.... Idealnie. Podbiegłam tam. Rozejrzałam się wokół, jak pięknie! Chłodne wiatry, cień, ptaki... Idealny dzień na...
Pomyślałam, że dość tych rozważań.
      Ostrożnie chwyciłam się rękami za barierkę, stawiając na niej jedną, a za chwilę drugą nogę.
- Cieszę się, że mogłam żyć.- szepnęłam- Że poznałam piękno Twego świata, ale... Ale nie wiem, co to szczęście, chcę wiedzieć!- mówiłam i patrzyłam w Niebo- Dostałam szansę, i za to dziękuję, a przepraszam, że nie umiałam jej wykorzystać!
Stałam na barierce z rękami wzdłuż ciała, wyprężona, gotowa do skoku. W chłodną kojącą wodę. Znowu żyletki, wyrzutek społeczny, ale nie, po co w ogóle się tym zadręcząć, jeszcze moment, a stanę się najszczęśliwszą dziewczyną.
- Stój!- usłyszałam głos. Popatrzyłam w tamtą stronę. To on, ten, co zaczepił mnie tam w parku. Nie zważyłam na niego i zwyczajnie skoczyłam. Po chwili  znalazłam się w lodowatej wodzie. Upajałam się bólem, bólem, które wywoływało to cholerne zimno. Mijały sekundy. Nie widziałam już nic, tak okropnie kręciło mi się w głowie. Brak powietrza, powietrze! Nie, ja chcę na powierzchnie! Ludmiło, idiotko! Jeszcze chwilę, a będziesz taka szczęśliwa. Siłowałam się z własnymi myślami, czując, jak ciężkie powieki zakrywają mi głębinę, i jak opadam coraz niżej....
*
Anioł, albo Bóg, to Bóg mnie uratował?! Leżę w jego ramionach, wpatrzona w piękną, młodą twarz i czekoladowe oczy. Nie, to nie Bóg! A może Jezus?! Nie to też nie On. Ja, ja znam tą twarz. To dobrze znana mi sylwetka i.... Mówi coś, mówi, ale, co?! Nie słyszę, nie rozpoznaję, ale głos znam. Nie mogę! Nie wytrzymam....
*
Powoli zaczynam wszystko widzieć to nie był Bóg, ani Jezus, to był mój bohater.... Czy dla kogoś jestem ważna, skoro skoczył za mną w wodę? A właściwie, gdzie on teraz jest. Dlaczego mnie ratował?! A może i on, ten nieznajomy, może o też zmieszany jest w plan. Nie, ciesz się! Żyjesz! A może życie się zmieni, może w przyszłości będziesz otoczona szczerymi przyjaciółkami, będziesz mieć wspaniałą gromadkę dzieci i kochającego męża. Nie, kto by cię w ogóle chciał! Ten głos, znajomy głos, a może mój głos, przeplatał dobre myśli ze złymi i zmuszał do myślenia:
UMRZEĆ CZY ŻYĆ?

Federico:
      Uratowałem ją. Nie zapomni mi tego do końca życia. Chyba, że ona naprawdę chciała skończyć "swoją ziemską wędrówkę". Ale dlaczego? Ja nie rozumiem.... Jest wspaniałą dziewczyną, która ma wielki talent, chłopaków to może zmieniać jak skarpetki, a przyjaciół to może mieć miliony. Właśnie może.... A morze jest szerokie i głębokie, i prawie robi wielką różnicę.
Więc co? Chcę jej pomóc odnaleźć własne "ja"? Wyciągnąć ją ze wszystkich kompleksów, złych myśli i sprawić, żeby była szczęśliwa, jestem na to gotowy? Jestem gotowy, by ją wspierać i zostać z nią, do końca życia, żeby nie zranić tej silnej na zewnątrz, a słabszą w środku dziewczynę? Jestem! Wierzę we własne siły, własny optymizm, samozaparcie! Teraz jestem wdzięczny losowi, że własnie mnie tu przywiódł i właśnie tak pokierował moim życiem. Kocham moją babcię, po której wytrwale dążę do celu i jestem taki uparty. Tak, śmiesznie brzmi, nie? Ale tak, to odziedziczyłem po babuni Josefinie.    
- Ludmiła?- podszedłem do niej i pomogłem jej wstać- Mam dla ciebie propozycję.
- Tak?- zapytała nieprzytomnie i ledwo słyszalnie
- Bądź moją dziewczyną!- popatrzyłem na nią i uklęknąłem na jedno kolano- Obiecuję, że zawsze będę z tobą, nie zostawię cię w trudnych chwilach, a tych ciężkich chwil ze mną mieć nie będziesz. I przyrzekam ci, że nigdy cię nie skrzywdzę!  
- A moje ręce?- zapytała patrząc ze strachem.
- Twoje cięcia beda nam zawsze przypominać o naszej miłości, zgoda?- kiwnęła głową. Nagle chyba cały śwait się zakręcił jej w kółko, bo chwyciła się mnie, a zaraz potem wpadła mi prosto w ramiona.
- "Nasza miłość będzie potężna"- wyszeptałem słowa papieża przed jej twarzą, a zaraz potem pocałowałem ją.
******

To tyle na dziś kochani.
Byłam tak szczęsliwa, że musiałam dodać jeszcze ostatnią część!
Tak, fajny dzień, nie ma co!
 i wzruszający komentarz mojej kochanej Nikoletty!
W ogóle dziękuje, Wam wszystkim, że jesteście,
że 339 wyświetleń....
No i kocham was!

Julie Walter- szczęśliwa Julie Walter

Mam już pomysł na następnego shot'a i będzie on o wszystkich parach, albo, no zobaczymy, coś wymyślę.
                                                 Ciao, ciao! :D

"Co się stało, to się nie odstanie, ale może wydarzyć się jeszcze co innego" Cz. 2

Ludmiła:
     Uchyliłam ciężkie powieki i zauważyłam nad sobą biały sufit. Na nim okno, szafeczka szpitalna i Federico. Zawirowało mi w głowie. Zacisnęłam mocniej oczy, żeby za chwilę znowu je otworzyć. Nade mną był ten sufit, a ja nie wiedziałam, gdzie jestem, co się właściwe stało...? Odwróciłam głowę w prawą stronę, aby zobaczyć choć trochę pomieszczenia, w którym się znajduję. Zauważyłam starannie pościelone łóżko szpitalne, obok stała szafka nocna pomalowana białą farbą olejną, podobnie jak łóżko. Nad nim było okno o białych ramach i śnieżnym parapecie. Ściany były odziane białą nagością. Popatrzyłam w drugą stronę. Od razu odwróciłam wzrok, bo na białym krześle siedział Federico z wystraszoną miną.
- Czego chcesz?- zapytałam ze złością- Idź stąd. Nie chcę cię widzieć.... Wiem, że przysłała cię Francesca, albo to jakiś głupi żart Violetty.
Odwróciłam się do niego, patrzył na mnie, jak na idiotkę, syknęłam z bólu. Poczułam pieczenie na lewej ręce. Zauważyłam ślady w kształcie różnej długości kresek i jeszcze zaschniętą krew.  Zamknęłam oczy. Byłam wściekła na siebie, na rodziców, na Violettę, Francescę, Federico i na całą ich bandę, na calusieńki świat. Chciałam znów mieć w ręce tę żyletkę ojca i poczuć tą ulgę, kiedy się nią cięłam...
- Lu?- usłyszałam cichy głos Federico- Ja chcę ci tylko pomóc, ja..
- Nie-powiedziałam spokojnie, bo mimo wszystko byłam spokojna- Nie, ty chcesz pomóc Violettcie i całej reszcie. Chcecie mnie wykorzystać i... Ale spokojnie, nie tym razem to następnym- powiedziałam, po czym wysiliłam się na uśmiech
- Ludmiła...- Federico próbował powiedzieć coś, co nie mogło mu przejść przez gardło. Chwycił mnie za rękę, ale wyrwałam ją szybko- Pamiętaj, że chciałem ci tylko pomóc- dodał ze sztuczną obojętnością i wyszedł. Długo patrzyłam na drzwi, w których właśnie zniknął, a potem na krzesło, na którym siedział.
- A może on tu jednak był, żeby mi pomóc...? Nie, nie, niemożliwe. To podstęp. Wszystko uknuła Violetta z Francescą. . Nagle poczułam się strasznie senna i na tym zakończyłam moje rozmyślania o tym wszystkim, zapadając w głęboki sen...

Federico:
      Dopiero, gdy ktoś ze znajomych czy bliskich zdajesz sobie sprawę z tego jak wygląda twoje życie, jak ty się z nim obchodzisz, szanujesz go, czy dbasz o nie. Myślisz i wtedy wiesz, że jest idealnie, że.... 
Wszedłem do domu Naty, gdzie obecni byli już wszyscy moi przyjaciele.
- Ona mi nie wierzy- szepnąłem, gdy byłem w salonie, usiadłem na kanapie i schowałem twarz w rękach.
- Jak to ci nie wierzy?- zapytał Marco równie szeptem i nachylił się do mnie.
- Zwyczajnie- odparłem przygnębiony- Myśli, że to wszystko pomysł Fran z Vilu.
Marco spojrzał na dziewczyny, siedzące w kuchni Naty i wesoło radzące o niedalekim przedstawieniu w Studio.
- Masz rację- odezwał się dziwnie mój najlepszy kumpel- Francesca ostatnio bardzo się zmieniła. Nie ma w ogóle sumienia ani serca dla ludzi... Violetta też. Stary, jeszcze tylko ty, Maxi i Naty się trzymacie.
- Marco?- zapytałem chłopaka- Pójdziesz do niej i powiesz jej wszystko?
- Fede, ale ja..?! Słuchaj- zaczął się wymigiwać- To chyba... chyba nienajlepszy pomysł.....
- Jak nie chcesz to mów od razu!- krzyknąłem zdenerwowany
- Feder, a może tak wszyscy?- szepnął olśniony Marco, ale, gdy zobaczył moje nierozgarnięcie dodał- Wszyscy pójdziemy!
Ta wszyscy, żebym jeszcze w mordę dostał od Vilu za pomysł, fochy Francesci i Lu... Ona by mi nie wybaczyła do końca życia
- Czy ja wiem..- odpowiedziałem neutralnie, bo nie chciałem odbierać Marco radości z " fajnego"  pomysłu.
- Chodź, zobaczysz, będzie dobrze!
*
     Stanęliśmy całą grupką nad łóżkiem złotowłosą dziewczyną. Spała. Zaczęły się rozmowy.
- Myślicie, że jej rodzice wiedzą, że ona tu jest?- pytała z drwiną Francesca
- Naturalnie- odpowiedział speszony Maxi- Przecież matka ją tu przywiozła.
- Ciekawe, czy ją chociaż starzy odwiedzili?- zapytała zawsze milcząca w sprawach Ludmiły, Camila.
- Oni nie mają czasu- zaczęła się wyśmiewać Violetta
- Myślą, że jak jej kupią drogą sukienkę, czy modne buty to już wszystko.
- Buty nie zastąpią jej rodziców- powiedziała Naty, a Maxi  objął ją ramieniem.

Ludmiła:
      Słyszałam ich od dawna, ale, kiedy usłyszałam temat dyskusji wolałam poudawać, że śpię. Zastanawia mnie, co ja im takiego zrobiłam, że tak niszczą mi życie. Ja byłam kiedyś okropna, ale teraz.... I tak wszyscy są szczęśliwi. Violetta dalej jest z tym swoim Leónkiem, Naty z Maxim, Camila z Brodueyem i Francesca z Marco. Czego im jeszcze do szczęścia brakuje? Moja śmierć... Tak, na pewno. Tego by chcieli. Obiecuję sobie, że gdy tylko wyjdę z tego więzienia, od razu pójdę coś ze sobą zrobić. Nabrałam odwagi, by przeciwstawić się im wszystkim, wiedziałam, że za kilka dni mnie już nie będzie i mogę wyrzucić z siebie wszystko.
- Po co przyszliście?- spytałam z przymrożonymi oczami- Jeżeli mi coś chcecie dogadywać i takie te, to słucham z uwagą- powiedziałam i zauważyłam zdziwione spojrzenia po sobie wszystkich obecnych- Na moje życie też już nie czyhajcie, przypominam, że skończy się szybciej niż myślicie.  No, nie patrzcie tak. Słyszałam wasze wcześniejsze rozmowy. Moi rodzice chcą, abym była szczęśliwa. A teraz wam coś powiem. León, pamiętasz jeszcze, jak się przyjaźniliśmy, będąc dziećmi? Tak, to były czasy. Ty i ja. Oboje byliśmy bogaci i utalentowani, ale traktowaliśmy się na równi z innymi dziećmi. Nasza przyjaźń była wspaniała. I nasze piosenki, na przykład ta: "Idzie Leóś prze las i w wielkie pokrzywy wlazł, Ludmiła w sukieneczce biegnie na ratunek, a za chwilę pływa w pokrzywach jak nurek..." Uśmiecham się na to wspomnienie do dziś. Potem gimnazjum. Dorastanie, bunty. Znajdujemy jeszcze nowych przyjaciół, wyrwanych z przeciętnego tłumu młodzieży takiej jak my. Andres. Naty. Pod wpływem zmiany otoczenia mamy własne grupki. Ty i ja. Ja mam Natę na posyłki, ty masz Andres, jako takiego, na którego można wszystko zwalić. Ludzie zaczynają nas doceniać, a my siebie. I tak trafiamy do Studio. Nowi ludzie, całkiem inni, którzy traktują nas, jak zwykłych uczniów z pasją w tej szkole. I znowu ty i ja... Jako jedno.  Stwarzamy grupę, która jest nie do pokonania. I wtedy pojawia się ona. Śliczna brunetka, w której wszyscy się podkochują, ze swoimi szalonymi przyjaciółkami. Zaczynam tracić Leóna, Andresa. Z czasem jest tylko. Ludmiła i Natalia. A z drugiej strony. León i Andres. Późnej już tylko. Violetta i León. Violetta i Tomas. Myślicie, że mnie to nie bolało? Ze każda z was ma takie życie, i każdy? Potem Naty i Lena. Federico.... Francesca i Marco. Camila i Broduey, Camila i DJ. Violetta i Diego. León i Lara. Andres i Emma. I wszyscy. Maxi z Naty. Ludmiła..... Zmienia się, ale nikt w to nie wierzy. Nikt nie jest w stanie jej wysłuchać. Odpowiedzieć na "cześć". A on z dnia na dzień zaczyna się przyzwyczajać. " Jak się człowiek przyzwyczai, to i w piekle dobrze". Tak zawsze mawiała babcia Ludmiły. A ona wracała do domu. Wylewała łzy na kartki pamiętnika. Jej największym marzeniem było: mieć przyjaciela. Nie raz ktoś ją skrzywdził, teraz nie może nabrać zaufania do ludzi dziwicie się? - poczułam łzy na policzku, pozwoliłam im spływać. Nie tylko ja płakałam. Violetta wyszła, a za nią León, Fran, Marco, Maxi, Cami, Broduey. W pokoju zostali tylko Naty i Fede. Patrzyli na mnie jak na wariatkę, ale spojrzenie ich nie było kpiące, a raczej smutne. Moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Federico. Poczułam ukłucie w sercu i pomyślałam:
żyletka.....
*****
Hejoł! Jestem... Trochę późno, bo rozdział miał być wcześniej, ale o drugiej miałam koncert w szkole muzycznej ( wczoraj miałam egzamin, dostałam -5!),
później skoki oglądałam....
A jeszcze później musiałam umyć podłogi w domu, bo rodzice kąpali moje dwie małe siostry.
Widzicie, jaka pomocna jestem?! :D

No to jak wam się podoba?!
Dzięki, chłopakowi, Nikolettcie i Tali ( chyba nie przekręciłam ;)
No to czekam na komentarze!!!!!!

Mrr...CałUski  Julie Walter *;)


sobota, 11 stycznia 2014

One- shot by Fedemila. " Coś się stało i się nie odstanie, ale może wydarzyć się jeszcze co innego" Cz. 1


" Coś się stało, to się nie odstanie, ale może wydarzyć się jeszcze co innego"

   Ludmiła:
       Siedziałam sama przed wielkim budynkiem Studia On Beat.Dzień był piękny, ciepły i słoneczny. Idealny na wszelkie pikniki i wypady nad wodę. Wszyscy z tej całej paczki Violetty, a razem z nimi Naty, poszli nad wodę. Zajęcia już dawno się skończyły, i tylko ja zostałam w obrębie szkoły. Wyciągnęłam z torebki telefon i go odblokowałam, robiłam to już chyba setny raz! Miałam nadzieję, że ktoś zadzwoni, może Naty.... Nie, Natalia na pewno nie. Ona ma Maxiego i nowych przyjaciół. A ja, ja już taka nie jestem, ale oni mnie nie chcą znać, bo myślą, że dalej jestem zła. Albo pamiętają moje dawne czyny..? O, idzie Diego, on nie poszedł? A no tak, przecież Violetta mu dała kosza...
- Diego- złapałam go za rękę, kiedy przechodził obok mnie. 
Popatrzył na mnie, ale zwyczajnie zignorował, odchodząc. Schowałam twarz w dłonie. Jaki wstyd! Mój przyjaciel mnie nienawidzi, Naty nie chcę znać, a cała reszta ma mnie za nikogo! Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, próbowałam je powstrzymywać, bez skutku.
Ludmiła, przestań! Nie płacz przez takich głupków....
Wmawiałam sobie, ale na marne. Po co mam w ogóle żyć? Nie mam przyjaciela, ani żadnego kolegi, moi rodzice wiecznie zapracowani, czesem zapominają, że w ogóle jestem, więc po co? Żeby cierpieć... Żeby się okaleczać i myśleć nad skończeniem życia... ?
Nie, idę do domu. Nie będę tu siedzieć wieki... Pójdę drogą polną, nad rzekę, posiedzę, napiszę, a potem wrócę do domu, i tak nie wiem po co!
      Szłam polną, kamienistą, a zarazem piaszczystą dróżką. Słońce oświetlało całą moją osobę i rzucało zabawne cienie, poruszających się od wiatru, drzew.  Nagle zauważyłam zakręt. Och, zakręty, nie lubiłam ich. Wiedziałam, że za nimi czeka mnie jakieś zło, za zakrętem czeka coś nowego. Jest to na pewno zło. Moje życie nigdy nie było kolorowe, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Weszłam na zakręt, zamknęłam mocno powieki, oczekując najgorszego. Jednak, gdy otworzyłam oczy, zauważyłam piękny widok.  Obok drogi ziemia upadała, tworząc górkę. Na dole były kamienie; duże i mniejsze, które tworzyły plażę. Zaraz za nią była szeroka, o krystalicznie czystej wodzie, rzeka. Gdzieniegdzie wystawały większe kamienie, na których można było usiąść. Na drugiej stronie również była plaża, wąska, a zaraz za nią, rozpościerał się piękny, seledynowy las. Zobaczyłam dogodne zejście. Szybko tam doszłam i powoli zaczęłam schodzić ku wodzie.  Po chwili byłam już na dole. Bez chwili namysłu ruszyłam tam, gdzie świeciło słońce. Znajdował się tam duży płaski kamień, cieplutki od słoneczka. Och, jak przyjemnie. Usiadłam na nim, wygodnie się rozsiadając. Patrzyłam na te widoki i zupełnie zapomniałam o wszystkich problemach. Teraz już wiedziałam, gdzie będę uciekać przed szarą rzeczywistością. 
     Nagle moje rozmyślania przerwały jakieś śmiechy i krzyki. Spojrzałam w stronę, z której dobiegały głosy. Zauważyłam piszczącą Violettę, za którą biegli León i Federico z pełnymi wiaderkami wody. Zaśmiałam się cicho, bo chcieli ją oblać całym wiaderkiem, jak na babki z piasku. I sama chciałam się poczuć jak ona. Za chwilę zauważyłam Naty, która, wtrącona przez Maxiego, wpadła do wody. Zaraz też zauważyłam Camilę, do której teraz przyczepili się chłopaki z Broduey' em.  Za chwilę też zauważyłam na brzegu Francescę, która wiała przed Marco, a on chciał ją tylko połaskotać...
- Ludmiła!- usłyszałam głos obok siebie, to Fran- Co ty tu robisz?! Po co przyszyłaś?!Chcesz zniszczyć nam zabawę? I tak ci się nie uda...- mówiła, wymachując rękoma- A może ci żal? Haha, nigdy nie będziesz w naszej paczce, bo nie jesteś nikomu potrzebna, rozumiesz? Jesteś nikim!
 Słowa Francesci zdołowały mnie jeszcze bardziej. Widziałam, że Marco chciał ją powstrzymać, ale dał sobie spokój. Milczałam, chciałam wykrzyczeć, te od dawna duszone w sobie słowa.
-Tak masz rację!- krzyczałam przez łzy- Nikomu się nie przydam, jestem beznadziejna!Dziękuję ci!- krzyczałam, pozwalając spływać moim łzom po policzkach.- Ale spokojnie, już niedługo mnie nie będzie. Nie masz się czego obawiać, zresztą i tak byłam dla ciebie nikim!
Obok nas zjawił się jeszcze Feder. Tylko on tu chciał podejść, ale on był taki sam jak reszta. Wytarłam mokre policzki
- Co miałaś na myśli w tym, że cię "nie będzie"?- zapytała chyba  pierwszy raz od roku, dziewczyna
- Po co pytasz skoro to i tak cię nie interesuje?- spytałam ze złością. 
Wzruszyła ramionami i chwyciła Marco za rękę. Patrzyłam, jak odchodzą. 
- Ludmiło, co ty wygadujesz?!- zapytał Federico, siadając obok mnie- Przecież...
- Nie kończ- rozkazałam chwoając twarz- To nieprawda. Francesca dobrze mówi.... Nie wiem, dlaczego w ogóle się urodziłam. Dlaczego jeszcze mnie nikt nie zabił?! Dlaczego się nie powiesiłam?!
- Lu- powiedział chłopak i pogłaskał mnie po plecach.
- Czemu to robisz?- spytałam, a on chyba nie załapał- Odejdź do swoich. I tak wiem, że jesteś taki sam jak reszta. Że jak wszyscy, najlepiej byś mnie tu utopił. Daj mi spokój! Po co tu przychodziłam?! Zachciało mi się ucieczki od rzeczywistości...
Szybko wstałam i zabrałam moją torbę. Fede złapał mnie za nadgarstek:
- Ludmi...
Nie dałam mu skończyć, tylko zaraz pobiegłam na drogę. Niepotrzebnie tam szłam. Piękne miejsca i rzeczy zawsze niosą ze sobą kłopoty. Zalana łzami szybko weszłam do domu.
*
     Spałam spokojnie od dobrych pięciu godzin. Nie ubrałam jednak piżamy, z zamiarem zdrzemnięcia się tylko. Obudził mnie budzik. Nastawiony na wpół do drugiej. Pobiegłam do łazienki. Taty nie było, był w delegacji, mama jeszcze w robocie, bo ma remanent w firmie. Napuściłam sobie do wanny gorącej wody. Weszłam w ubraniu. Wzięłam pierwszą ostrą rzecz pod ręką, nożyczki do paznokci. Przejechałam od nadgarstka do łokcia. Zauważyłam smużkę krwi. Nie, to za mało. Co by tu jeszcze? Myślę, myślę... 
A no tak! Tata goli się żyletkami, bo nie lubi maszynek, żyletka, to będzie coś. Wyjęłam z szafki parę żyletek i zaczęłam robić kreski na rękach. To dłuższe, to krótsze. Po chwili woda przybrała czerwoną barwę, zaczęło mi się robić gorąco, i wirować w głowie. Usłyszałam, jak mama otwiera kluczem drzwi, osz nie!  Zostawiłam uchylone drzwi łazienki. Chciałam wstać, ale nie miałam siły, po chwili odpłynęłam....
*
  Federico:
       Nie mogę spać, myślę o Ludmile. Nie wiem, co ona chce sobie zrobić, ale to na pewno nie będzie dobra rzecz. Jest słaba, choć wcale się jej niee dziwię. Zrobił bym tak samo na jej miejscu. Tylko, że ja jestem optymistą, człowiekiem otoczonym przyjaciółmi, rodziną. Teraz mi wstyd, że ja mam tak wspaniałe życie, a ona... Boże, nie mam jej numeru, a mam złe przeczucia. Z nią jest niedobrze. Potrzeba jej prawdziwego przyjacilea, rodziców, którzy zwróciliby na nią uwagę. Kogoś kto poświęciłby jej chć trochę uwagi, nie zostawiając na pastwę losu. Kogoś, kto by zmienił jej życie, z zupełnej pustki. Kto by ją pocieszył i   odciągnął od tego pomysłu. Kogoś, dla kogo, by chciała żyć....

******

 To zaczynam na nowwo od one- shota o Fedmiłce. Będzie to taki oto z dedykacją dla mojej kochanej Nikoletty W. <33, która mnie inspiruje swoimi opowiadaniami, i której bloga uwielbiam. Dziękuję też za komentarze! 
Stwierdziłam, że nie będę pisąc tamtego, tylko będą same OS, tak mi jakoś lepiej, więc jak się podoba?

Julie Walter *;)


poniedziałek, 6 stycznia 2014

Hejkaa!

    Postanowiłam, że trochę zmienię tego bloga, bo mam inne pomysły. Tak więc jeszcze parę rozdziałów tego, bo mam jedną osobę, która mnie ponamawiała, żeby to pisać, więc dokończę, a potem one- shoty, czy one- party, bo ich nie rozróżniam.. No to tyle...
Julie W.

piątek, 3 stycznia 2014

Prolog

"Wszystko, co się dzieje, dzieje się w imię miłości"


     Wesele, ślub... Zawsze w tych momentach uświadamiamy sobie, jakie nasze życie jest puste, beznadziejne. Czy jest dla kogo żyć, skoro się nie kocha? Ale są i szczęśliwcy. Takimi są na przykład Lena i Andres. Dziś jest ich wielki dzień. Dzień, w którym zostali połączeni węzłem nierozerwalnym,  węzłem miłości. 
     Wesele trwało w najlepsze. Większość gości wesoło bawiła się, tańcząc na parkiecie. Natalia Perdido- siostra panny młodej- siedziała na krześle z nogą założoną na nogę. Obserwowała wszystkich niby z obojętnością, ale w rzeczywistości o każdym miała co powiedzieć i każdego skomentować. Jej koleżanki Francesca i Camila, poszły właśnie do łazienki, więc ona została sama przy stole. Przy ścianie natomiast stało czterech, czy pięciu chłopaków, którzy rozmawiali i śmiali się, a wcześniej, gdy tamte dziewczyny jeszcze nie poszły z zaciekawieniem obserwowali ich stół. Nagle do Naty podbiegła panna młoda i jej siostra, Lena.
- Hej, Nata- krzyknęła, patrząc jej w oczy, jakby chciała z nich wyczytać, o czym siostra myśli- Wstawaj i baw się! Nie chcę, żebyś była smutna na moim weselu... Patrz, tam są dwie dziewczyny, poznam cię z nimi do Lud...
- Nie obchodzą mnie te kobiety- powiedziała oschle i odwróciła głowę w stronę chłopaków, za chwilę jednak popatrzyła w całkiem inne miejsce.
- Naty, co się z tobą dzieje...?- zapytała jeszcze Lena, ale widząc, że nic nie wskóra, odeszła.
Zaczęła się bawić, jak reszta towarzystwa. Tymczasem Natalia zauważyła, jak czterech chłopaków zbliżyło się do wyjścia. Chwyciła swój kieliszek w dłoń i wypiła. Bezradnie popatrzyła po wszystkich i z niecierpliwością czekała nadejścia koleżanek. Nie przychodziły. 
Nagle do jej stolika dosiadł się jeden z chłopaków z tamtej grupki, który nie poszedł. Miał kręcone włosy, całkiem ładne oczy, którymi spojrzał  głęboko na dziewczynę. Sama nie wiedziała czemu, ale poczuła dziwne uczucie, nie czuła tego nigdy i zaraz spuściła wzrok. Wszystko zniknęło. Chłopak uniósł jej podbródek w górę i znowu spojrzała w jego oczy, znowu ścisnęło ją w gardle. Odwróciła głowę.
- Czego chcesz?- prychnęła
- Ciebie- odpowiedział jej. Wytrzeszczyła oczy, lecz zaraz odpowiedziała
- Odejdź stąd!
- Ależ spokojnie- mówił- Chcę pogadać, poznać cię...
- Ale ja nie!-wywróciła oczami Naty
- No, przestań- rozkazał- Na pewno wcale tak nie myślisz...
- A jednak.- rzuciła dziewczyna odwracając się do niego- Odejdź!
- Nie odejdę!- zaparł się
- To ja pójdę- powiedziała obojętnie dziewczyna
- A to wtedy pójdę za tobą- powiedział pewnie
- Boże, weź się ogarnij- krzyknęła i wstała, ale chwycił ją za rękę- Daj mi spokój!
Szła teraz w stronę wyjścia i ciągle myślała o tym chłopaku, o tej dziwnej rozmowie i... jego oczach.
- Odwróć się, odwróć- szeptał chłopak, patrząc za Naty
Dziewczyna nie mogła, stanęła, z myślą, że chłopak dał sobie spokój i zajął się swoimi sprawami, ale zdziwiła się, gdy zobaczyła jego wzrok wlepiony w nią. Przewróciła oczami i zeszła po schodach.
Stanęła na podwórku, a noc była wyjątkowo zimna jak na Buenos Aires. Na swoich rękach poczuła dreszcze i zobaczyła gęsią skórkę. Lubiła noc, gdy świat zasypiał, myśląc wtedy o tych samotnych, którzy mogli pocieszyć się ciszą i spokojem. Lubiła noc, bo wtedy nikt nie przeszkadzał, żadne zwierzęta, czy ludzie. Pomyślała, że w taki wspaniały wieczór może wybrać się na spacer. W końcu tam, na sali, nie ma nic lepszego do roboty. Pierwsze do głowy wpadł jej sklep, sama nie wiedziała po co, ale postanowiła tam pójść. Za sobą usłyszała kroki. Było ciemno, nie widziała kto to, przesunęła się z przejścia i chwilę stała. Zaraz potem ruszyła w stronę drogi
~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥
     Francesca i Camila szły roześmiane z łazienki. Francesca cały czas mówiła, a Camila śmiała się z jej słów. Zatrzymały się przed drzwiami, by opowiadająca skończyła historyjkę. Nagle ktoś na włoszkę wpadł. Zła, że ktoś jej przeszkodził miała nakrzyczeć, ale, gdy się odwróciła i zobaczyła tego chłopaka zaniemówiła. Miał ciemne, bujne włosy i ciemne oczy. Uśmiechnął się do dziewczyny uroczym uśmiechem, sprawiając, że dziewczyna zaczęła coraz mniej myśleć i bardziej zatapiać się w jego oczach. Nie wiedziała co powiedzieć, nie myślała o niczym, jej głowa zrobiła jej miejsce tylko na tą twarz. Westchnęła. Camila, wiedząc, co znaczyło to westchnięcie, złapała dziewczynę za rękę i odciągnęła na bok, Francesca powróciła do rzeczywistości.
- Fran, co ty wyprawiasz?- zapytała z irytacją- Nie wzdychaj tak do niego!
- Ja?! Do kogo niby wzdychałam- teraz dziewczyna jeszcze zapomniała, co robiła przed sekundą
- Francesca, nie udawaj!- wrzasnęła Camila, patrząc na nią pobłażliwie
- Ale, ja...- odwróciła się, by zobaczyć, czy chłopak jeszcze stoi. Nie było go już.- I widzisz, co zrobiłaś?!- krzyknęła- Spławiłaś miłość mojego życia!
- Pf.. Miłość twojego życia- prychnęła cicho Camila- Romantyczne bzdury!
Obserwowała Francescę, która, jak zaczarowana podążyła na salę. Zupełnie jak rybak, którego uwodzi śpiew syreny, tylko, że tutaj było całkiem inaczej. 
~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥
     Camila do końca nie wiedziała, czy Francesca nie wpląta się w jakieś kłopoty. Sama też obawiała się młodych facetów na weselach, w dodatku w garniturach. Popatrzyła na Francescę, która już siedziała przy stoliku i uśmiechała się słodko do nieznajomego. Miłość.... Co ona robi z ludźmi? Zmienia i wywraca życie do góry nogami, sprawia, że chcę się żyć, że ma się świadomość, że komuś na nas zależy. Jest to dbanie o drugą osobę, o jego życie. By razem z nią się cieszyć i płakać. Pomagać w trudnych chwilach, być w szczęściu i, po prostu kochać...
- Miłość...- westchnęła Camila, myśląc nad znaczeniem tego słowa, wzruszyła ramionami. Ją to nie czeka.
Już za chwilę stała przy Francescę, która nie odrywała wzroku od chłopaka z gniazdem na głowie. Co ona w nim widzi? Ehh.. miłość zaskakuję. 
Dziewczyna wzięła szklankę z sokiem i łyknęła. Stanęła przed przyjaciółką.
-Słuchaj, Fran- zwróciła się do niej, a kiedy koleżanka na nią spojrzała zaczęła obchodzić jej krzesło- Matko, co w ciebie wstąpiło? Nie gap się tak na niego, on jest młody, w garniturze... Zresztą...- nie skończyła mówić, bo zawartość jej szklanki wylądowała nagle na jakimś dżentelmenie.
- I co robisz idioto?!- krzyknęła na niego
- To chyba ty wylewasz na mnie sok!- wrzasnął do niej
- To patrz jak łazisz!- Camila była czerwona ze złości
- A ty, gdzie masz oczy?- zapytał uspokajając się chłopak- Teraz masz coś zrobić z moim garniturem!
- Dobra!- nadal krzyczała- Wypiorę ci go!
- A jak?!- zapytał- Teraz mam ci go dać?!
- Matko, nie!- pisnęła Camila- Masz kartkę?- mówiła uniesionym głosem
- A co?!
- Napiszę ci mój adres i przyjdziesz z tym ubraniem, wypiorę go i go sobie odbierzesz, inteligencie!- krzyczała zdenerwowana. 
- Spokojnie!- wrzasnął- Masz!
~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥
      Naty szła wesoło drogą. Kochała taki stan: ciemność. Nagle ktoś chwycił ją za rękę i pociągnął na bok. Chciała wrzeszczeć, ale on, rozpoznała po perfumach, zakrył jej buzię. Próbowała odciągnąć jego rękę, ale się siłował, nie dał za wygraną. Natalia drugą ręką dotknęła chłopaka głowy, dotknęła jego włosów, kręconych włosów. Jej serce zabiło szybciej, domyślała się kto to. Nie była jednak pewna. Jego ręka zniknęła z ust dziewczyny, była wolna. Naty zaczęła uciekać, ale mocno złapał ją za nadgarstek, chwilę później, puścił, znowu uciekła, znowu ją złapał. Domyśliła się, że stoi do niego twarzą, miała rację. Poczuła jego ciepły oddech na swojej twarzy. To ciepło zdawało się stapiać lód jej serca, zaczęła się otwierać. Nagle do niego zadzwonił telefon. Wyciągnął go i Naty zauważyła kto to. To on, ten chłopak...
- Co za bezczel!- rzuciła i pobiegła w stronę budynku, w którym było wesele
~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥~~~~♥

No to prolog!!!! Nie wiem, podoba się? Jest to tak, że bohaterowie nie wszyscy się znają, tzn. dopiero się poznają. Błagam, piszcie czy wam się podoba i czekam na komentarze!

                                                                                              Mrr...CałUski Julie Walter :*)

                                                             

                         


Siemkaa!

     Pojawiam się tu na nowo, żeby opowiedzieć Wam historię pewnych młodych studentów. Żyją swoim życiem, nie wiedząc o swoim istnieniu, ale życie, jak to życie, potrafi spłatać figle i połączyć ich losy...

Bohaterami są postacie z Violetty, ale całkiem inaczej żyją, nie znają się, a ich żywot wygląda trochę inaczej niż w serialu. Myślę, że nie będzie to złe i Wam się spodoba. Na razie idę z koleżankami na pole, więc prolog będzie trochę później.!

              Mrr... CałUski Julie Walter *;)