Gdzie cierpienie, tam i nadzieja
- Tak, oczywiście rozumiem- mówiła Francesca do telefonu- Zaraz tam będę.
Zaczęła w pośpiechu ubierać buty i kurtkę. O mało by się nie przewróciła na przedpokoju.
- Mamo?- odezwała się Mechi- Co się stało?
- Nic się, skarbie nie stało- zapewniła córkę i wyszła z domu.
Mercedes długo wpatrywała się w drzwi i myślała, co takiego mogło się stać, ale nie wymyśliła.
Francesca wrzuciła bieg i przyśpieszyła samochód. Oczy zaszły jej łzami, słabo widziała, a w jej głowie malowały się czarne scenariusze. Po dziesięciu minutach jazdy w końcu dotarła na miejsce. Wysiadła szybko z auta i pobiegła w stronę drzwi.
*
Kręciła się niespokojnie po pustym korytarzu. Czekała, a minuty wydawały jej się trwać wieki. W końcu nie wytrzymała i weszła do sali, mimo zakazu lekarza. Oczom jej ukazał się śliczny widok.
Jej najlepszy kumpel Federico siedział na krześle obok łóżka jej syna i grał- grał jakąś piękną melodię, ale nagle przestał.
- Teraz A- moll- powiedział Mauricio, rozweselony miną Fede, który zapomniał akordów. Znów doszły ją dźwięki tej cudnej piosenki. Łzy mimowolnie cisnęły się do oczu, ale nie mogła płakać, nie mogła, gdy jej syn patrzył.
- No, Rycuś- powiedział Feder, wstają,- Mama przyszła.
Mauricio posłał Federico uśmiech podziękowania i skierował na mnie spojrzenie.
- Spokojnie mamo, wszystko jest w porządku- zapewniał, gdyż zauważył, malujący się strach i niepokój z twarzy Francesci.- Idź odpocznij! Jutro idziesz do pracy.... Ja tu sobie dam radę, nie pierwszy raz tu jestem- dodał ze śmiechem- Na serio, mamo! Federico mi przyniósł fajną książkę, będę czytał. Odpocznij!
Francesca słuchała troskliwych słów syna. Wiedziała, że jak zawsze martwi się o nią, ale czy ona nie martwi się o niego?
- Ale Maur....- nie dokończyła Fran
- Mamo!
- Dobrze, już dobrze!- zaśmiała się Fran- przyjedziemy z Mechi wieczorem i przywieziemy ci rzeczy.
*
I tak to już trwało miesiąc. Francesca pracuje teraz cały dzień i wraca późno w nocy, a rano znowu do pracy. Przez pierwsze dwa tygodnie odwiedzały Mauricio, ale teraz....
Leży na łóżku. Obok niego przeczytana cztery razy książka. Butelka wody. Spisany papier nutowy. Leży i czeka. Czeka na mamę, która nie przychodzi, na siostrę, z którą by pograł nawet w Państwa- miasta, ale nikogo. Raz w tygodniu wpada do niego Fede. Mauricio wie, że Pasquarelli jest bardzo zapracowany i nie ma mu za złe, że tak rzadko się u niego zjawia.
To była piękna słoneczna niedziela. Mauricio siedział na parapecie na oknie, gdy usłyszał ciche pukanie. Lekko odwrócił głowę. Popatrzył swymi bladymi, podkrążonymi oczami w stronę, z której dobiegły teraz głosy. Resztkami sił uśmiechnął się na widok znajomych twarzy.
- Mauricio?- zapytał, jakby niedowierzająco Diego- syn Leóna i Violetty.
Trzynastolatek skinął tylko lekko głową i uśmiechnął się słabo
- Tak to on!- krzyknął tym razem syn Andresa
- Miło mi was widzieć- powiedział z trudem- Dobrze, że przyszliście!
Diego- odziedziczający sylwetkę po ojcu wydawał się być starszym niż jest. Był czternastolatkiem o ciemnych włosach, zielonych oczach, słodkim uśmiechu i uroczych dołeczkach. Po matce zaś odziedziczył poczucie humoru, pasje i talent.
-Złaź, stary- powiedział i wziął na ręce Mauricio, sadzając go na łóżku- Lżejszy jesteś niż piórko!
Grupka jego " przyjaciół" ryknęła śmiechem. Patrzyli na zmizerniałego Rycka,na jego chude ręce, nogi, wynędzniałą twarz, i oczy, niegdyś wesoło skakały w nich iskierki, a teraz wygasły. Wygasły, pozostawiając po sobie ślad w postaci podkrążonych ślepi.
- A Candelarii nie ma?- wydusił
- Nie!- rzucił ostro Ólaf, wiedząc o co chodzi koledze i dlaczego pyta- Nie ma, nie przyjdzie. Myślisz, że będzie chciała jeszcze na ciebie patrzeć?
Wszyscy zaczęli się śmiać. Mauricio próbował powstrzymać łzy, które cisnęły się do oczu bardziej, z nowym atakiem śmiechu znajomych.
- Ile tu już siedzisz, co?- zapytał, uspokajając się trochę Diego
- Dwa....- zaczął, ale Ólaf nie dał mu skończyć
- Dwa miesiące, co?- zaśmiał się- Candelaria już o tobie nie pamięta, ciołku.
-A-a..- zaczął się jąkać Rycek
- A-a, nie przyjdzie tu, rozumiesz?!- zaczął się nabijać Diego.
- Diego, przestań- odezwała się nagle Lara, siostra Diego, młodsze wydanie Violetty- Candelaria i Ruggero mają przyjść do ciebie po południu- szepnęła do Rycka, ale zaraz roześmiane dzieciaki opuściły salę Mauricio.
- Umieraj szybko!- rzucił Ólaf.
Cała ta wizyta wywołała u niego tyle emocji: najpierw szczęście,- zobaczył znajomych, których nie widział dwa miesiąc, potem złość i ból, bo zachowali się okropnie, ale radził sobie dalej, tylko czuł się okropnie. Czekał kolejne miesiące na Candelarię, która się nie zjawiała, ani ona, ani Ruggero. Trochę trudno uwierzyć temu dziecku, ale jego matka i siostra odwiedziły go bardzo mało razy. Można policzyć na palcach u dwóch rąk, ile razy u niego były w ciągu tych 10 miesięcy.
*
Był piękny dzień- pierwszy piękny dzień od dziesięciu miesięcy- Mauricio wiedział, że ten dzień będzie niezwykły, po prostu to czuł. A był to 27 marzec- zwykły normalny dzień, dla Mauricia znaczył coś więcej- właśnie dokładnie 14 lat temu się urodził. Urodził się by cierpieć, ale by poznać, co to życie. Po to był, by nauczyć się cierpienia i życia, mimo tak młodego wieku. Aby poznać, jacy są naprawdę ludzie.
*
Francesca niosła w ręce Narcyza. Szła korytarzem, rozpromieniona, jak nigdy. Podśpiewywała coś pod nosem. Czuła się tak szczęśliwa, że nawet przyszła do syna- do syna, który dzisiaj zaczyna czternaście lat.
Weszła do sali tanecznym krokiem i zamarła.
Łóżko idealnie pościelone, żadnych rzeczy, czy ubrań Mauricio.
Francesca zbladła. Podbiegła szybko do pielęgniarek i zaczęła pytać
- Co z moim synem? Mauricio... Przenieśli go? Gdzie? Proszę mi coś powiedzieć, co z nim!
- Pani syn- Mauricio jest na operacji, a teraz przepraszam, muszę iść!
- Ale jak to na operacji?- Francesca nie do końca wierzyła w słowa pielęgniarki- pytała, ale nie dostała odpowiedzi.
Po długich dwóch godzinach z sali operacyjnej wyszedł doktor, Fran od razu do niego podbiegła
- I co?- spytała z nadzieją
-On....on...
I kobita wybuchła płaczem- łzy spływały jej po policzkach bez opamiętania, nie potrafiła ich powstrzymać, ani ich, ani tego szlochy wydobywającego się z jej wnętrza. Lekarz odszedł, a koło Francesci stanął wysoki mężczyzna o bujnej czuprynie:
- Gdzie on jest?- zapytał zdenerwowany, obserwując swoją żonę i przytulając do siebie- Gdzie Fran?
- SPÓŹNIŁEM SIĘ!- powiedział Marco we włosy Francesci- SPÓŹNI ŁEM! Ale teraz obiecuję, Fran! Nigdy już cię nie zostawię i nie wyjadę. Teraz będę z tobą...
*
Śmierć jednego niewinnego i młodego człowieka, który miał jeszcze przed sobą całe życie, była drogowskazem. To był biedny chłopiec. Niegdyś taki wesoły, otoczony przyjaciółmi, a nagle z dnia na dzień: rak. RAK nogi. Pogorszenie zdrowia- odwrócenie się przyjaciół, a nawet rodziny. I co w takiej sytuacji? Dalej żyć?! Męczyć się zarówno fizycznie, jak i psychicznie... To pozostaje. Ale ten młodzian poradził sobie z bólem, walczył o to życie 10 miesięcy- był wytrwały, choć nie miał nikogo, kto by go wspierał. Jak on się czuł? Taka tragedia- całe życie przed nim. Są samobójcy, którzy specjalnie kończą swoje życie, niestety jeszcze nikt nie wymyślił, żeby to życie oddać umierającemu. Mauricio- czternastoletni bohater- miał jeszcze cele, marzenia. Ale jedno pstryknięcie palcami, jedno spojrzenie do tyłu i już... CZAR PRYSNĄŁ- nie ma życia- nie ma marzeń- nie ma wykształcenia- wymarzonej szkoły rodziny.
Ale tak już jest od lat- od pokoleń
Jeden Umiera- drugi się rodzi
Taka jest procedura życia
***
Mnie to się nie podoba, ale opinię zostawiam wam.
Wróciłam- byłam na feriach i po prostu było zaczadziście!
Mimo, że wakacje spędziłam w maluteńkiej miejscowości, w której jest ok. 60 domów,
a w okolicy sami chłopaki, ale on super
Następny shot?
Hmmmm.
Może spróbuje opisać te swoje ferie, jako mali bohaterowie Violetty
A może wy macie jakieś pomysły?
Czekam na komentarze i wejścia...
Mam jednego obserwatora Nikoletta>3
560 wejść
i 7 głosów na tak w ankiecie
Ale tak, czy tak zapraszam- komentujcie, głosujcie
Mr...CałUski Julie Walter *;)
brak słów.. szkoda tego chłopca... A po za tym opowiadanie jak zawsze świetne ;)
OdpowiedzUsuńnie wiem co powiedzieć...
OdpowiedzUsuńna prawdę...
po prostu brak mi słów, a przecież zawsze dużo mówię...
kochana, dziękuję za tego parta.
Za to, że wzbudził we mnie tyle emocji.
Za to, że ta cząstka człowieczeństwa, która we mnie tkwi poczuła się ważna.
Nic więcej nie powiem.
Płaczę...